„(…) wszyscy twierdzą, że zależy im na prywatności, ale ludzie oddadzą próbkę własnego DNA za darmowego Big Maca.“ — Austin Hill
Kilka lat temu, w rozmowie ze znajomym wyraziłem swoje obawy związane z postępującą erozją prywatności w internecie. Z zapałem krytykowałem dominujący w sieci model biznesowy, oparty na swoistej hodowli użytkowników w celu wydojenia z nich wszelkich możliwych prywatnych danych. Mój rozmówca, człowiek inteligentny i technologicznie obyty, patrzył jednak na mój zapał z pobłażliwością. Jeśli nawet w pewnej mierze podzielał moje przywiązanie do prywatności, jej utratę uważał za nieuchronną, a nawet konieczną, żeby móc wygodnie korzystać z dobrodziejstw technologii. Aplikacje muszą nas śledzić, żeby podać nam na tacy to, co od nich potrzebujemy. Muszą też sprzedawać dane o nas, bo inaczej musielibyśmy płacić za oferowane przez nie usługi. A płacić nie mamy ochoty.
W istocie prawie wszystko co dziś obserwujemy w internecie zdaje się przyznawać mu rację. Gdzieniegdzie może toczą się jakieś nudne dyskusje o prywatności, czy ochronie danych osobowych, gdzie indziej słyszymy o jakichś walczących aktywistach, ale rzeczywistość jest taka, że zdecydowana większość użytkowników dzieli się swoją prywatnością bez żadnych hamulców i żadnej refleksji na temat skutków tej szczodrości. Trzeba im oddać, że nie jest łatwo tego nie robić. Jesteśmy bowiem otoczeni przez technologię tworzoną właśnie w celu możliwie najefektywniejszego gromadzenia możliwie największej ilości danych o możliwie największej liczbie użytkowników.
Istnieją jednak zagrożenia jeszcze większe. Ryzyko wynikające z inwigilacji prowadzonej przez sektor prywatny blednie w porównaniu z coraz zuchwalej prowadzoną inwigilacją państwową. Żaba gotowana jest powoli. Zostaliśmy krok po kroku oswojeni z zakazem dokonywania płatności gotówką powyżej określonej kwoty, czy z licznymi wyłączeniami tajemnicy bankowej, aby ostatecznie skończyć z nią całkowicie w relacji z państwem poprzez przyznanie organom kontroli skarbowej swobodnego dostępu do naszych rachunków. Na wejście w życie czeka obowiązek raportowania państwu każdej transakcji dokonywanej bitcoinem lub innymi kryptoaktywami, bez względu na wartość takiej transakcji.
Brakuje już tylko scentralizowanej cyfrowej waluty banków centralnych (tzw. CBDC – Central Bank Digital Currency), która umożliwi nie tylko łatwe gromadzenie ogromnej ilości informacji o wszystkich transakcjach finansowych każdego obywatela, ale także programowanie tego pieniądza na poziomie każdego użytkownika. Suwak stóp procentowych, którym operują obecnie banki centralne, wygląda przy tym jak młotek przy mikroprocesorze. Państwo uzyska nowe ciekawe narzędzia inżynierii społecznej. Pieniądz, którego ważność wygasa w arbitralnie ustalonym terminie będzie doskonałym narzędziem napędzania konsumpcji. Pieniądz, który nie działa poza określonymi lokalizacjami, przyda się w utrzymaniu nieposłusznych obywateli w jednym miejscu. Do tresury nieprawomyślnych przydadzą się także pieniądze, którymi nie będzie można zapłacić za określone produkty albo określonym osobom. Jeśli dodamy jakiś porządny system oceny społecznej w postaci dodatkowych punktów za posłuszeństwo, lądujemy już w którymś z odcinków “Czarnego lustra”, tylko gorszym. Swoboda i rozmach inżynierii ograniczana będzie jedynie wyobraźnią autokraty.
Zaskakująco wiele osób zdaje się nie doceniać albo nie rozumieć znaczenia prywatności. Tego, że mówimy o fundamentalnym prawie każdego człowieka, które nie przez przypadek chronione jest przepisami konstytucji oraz wielu aktów prawa międzynarodowego, w tym Karty Praw Podstawowych Unii Europejskiej. Tego, że dzień w którym utracimy prywatność, będzie również ostatnim dniem wolności.
Jak napisał Eric Hughes w swoim słynnym manifeście z 1993 roku, prywatność to możliwość wybiórczego ujawniania informacji o siebie reszcie świata[1]. Nazywa się to czasem samookreśleniem informacyjnym lub autonomią informacyjną. Jest ona niezbędna dla funkcjonowania wolnego społeczeństwa, szczególnie w czasach postępującej cyfryzacji. Prawo do prywatności rozciąga się na większość obszarów życia prywatnego. Chronione są w szczególności informacje dotyczące życia rodzinnego, stanu zdrowia, życia intymnego, prywatnych domów i mieszkań, zainteresowań, czy korespondencji, w tym prowadzonej drogą elektroniczną. Wreszcie chroniona jest również sfera życia finansowego, w tym salda naszych rachunków bankowych oraz informacje dotyczące transakcji, które zawieramy na rynku. Chronione przed wścibskim nosem naszego sąsiada, ale także przed organami władzy publicznej, które z zasady nie powinny gromadzić informacji o naszym majątku i transakcjach.
We współczesnych systemach prawnych prawo do prywatności nie ma charakteru bezwzględnego. Oznacza to, że państwo może w niektórych sytuacjach naruszać naszą prywatność i sięgnąć po chronione informacje. Musi tego jednak wymagać inne ważne chronione dobro publiczne. Wśród takich dóbr tradycyjnie wymienia się bezpieczeństwo państwa, bezpieczeństwo publiczne, dobrobyt gospodarczy, ochronę porządku i zapobieganie przestępstwom, ochronę zdrowia i moralności lub ochronę praw i wolności osób. Jakakolwiek ingerencja musi jednak nie tylko znajdować oparcie w jasnej regulacji ustawowej, ale także być uzasadniona w danym, konkretnym przypadku. Z orzecznictwa płyną dalsze wskazówki wytyczające ramy takiej ewentualnej ingerencji. W szczególności konieczne jest istnienie ścisłego związku między ingerencją a chronionym dobrem publicznym, zakres ingerencji nie powinien przekraczać tego, co jest konieczne dla ochrony tego dobra oraz powinien podlegać kontroli niezależnego organu.
Problem dziś polega jednak na tym, że państwa usiłują przesuwać granice dopuszczalnej ingerencji w prywatność jednostek i wielokrotnie czynią to z naruszeniem konstytucyjnych i traktatowych gwarancji. Przykładem takich naruszeń w Polsce są nieprecyzyjne przepisy o inwigilacji obywateli, czy wspomniane już przepisy pozwalające organom kontroli skarbowej na swobodny dostęp do rachunków bankowych podatników. Podobnie szerokie uprawnienia dają państwu przepisy o przeciwdziałaniu praniu pieniędzy i zwalczaniu terroryzmu. I nie chodzi o to, że pozwalają one na wgląd w prywatność, gdy istnieje ryzyko popełniania przestępstw. Chodzi o to, że pozwalają na prewencyjne gromadzenie danych o prywatnych transakcjach w ogromnych bazach bez ścisłego związku z konkretnymi postępowaniami prawnymi i bez realnej kontroli sądowej.
Państwo nie szanujące prawa do prywatności to z definicji państwo autorytarne. Informatyczne narzędzia służące do śledzenia obywateli są w rękach państwa zagrożeniem większym niż w rękach korporacji, czy nawet w rękach pospolitych przestępców. Dlatego działania państw, a także Unii Europejskiej, które krok po kroku zwiększają zakres możliwych ingerencji w prywatność powinny rodzić niepokój i sprzeciw. Tymczasem tak się nie dzieje. Jest to widoczne zwłaszcza w sferze prywatności finansowej. Pogodziliśmy się z odebraniem przedsiębiorcom prawa do transakcji gotówkowych powyżej określonego limitu, a także z tym, że tajemnica bankowa stała się pustą wydmuszką a instytucje finansowe raportują na nasz temat, właściwie bez naszej kontroli, a nawet wiedzy. Patrzymy bezradnie, gdy pod płaszczykiem „ochrony konsumentów“ uchwalane są przepisy ograniczające prywatność transakcji kryptoaktywami. Nie sprzeciwiamy się, gdy urzędnikom wydaje się, że powinni uregulować korzystanie z otwartych protokołów komunikacyjnych służących do dokonywania prywatnych transakcji, czy prywatnych narzędzi służących przechowywania oszczędności kryptowalutowych. Wreszcie nikt właściwie nie protestuje, gdy szefowa Europejskiego Banku Centralnego zapowiada wprowadzenie tzw. europejskiego CBDC, technologii promowanej pod atrakcyjną nazwą „digital euro“, która zapiera dech, gdy chodzi o możliwości śledzenia i kontrolowania obywateli.
Ta bierność obywatelska wynika zapewne z przekonania, że skoro żyjemy w społeczeństwach demokratycznych i praworządnych, nic nam właściwie nie grozi. To przekonanie nie uwzględnia jednak , że granica między demokratycznym porządkiem a autorytaryzmem jest cienka. Nie uwzględnia również tego, że państwowe bezprawie codziennie zdarza się także w państwach demokratycznych i praworządnych. Pozwalając państwom na okrawanie prawa do prywatności, wkraczamy na niebezpieczną równię pochyłą, na końcu której widnieje ponura wizja totalitaryzmu.
Artykuł ukazał się w iMagazine – Polish Digital Lifestyle Magazine nr 6/2024
- Eric Huges, Cypherpunk Manifesto, 1993, https://www.activism.net/cypherpunk/manifesto.html ↩︎