Nasz profil LinkedIn

Nie czyń sędziemu, co tobie niemiłe, czyli o stylu formalnym w pismach procesowych

Blog

Czas potrzebny na przeczytanie: ~4 minuty

Na wstępie podkreślić należy, że gdy prawnicy dokonują publikacji artykułów lub innego rodzaju tekstów w serwisie społecznościowym LinkedIN (dalej zwanym “LinkedIN”), przeznaczonych dla innych prawników, to co do zasady nie posługują się w nich sformalizowanym, biurokratycznym stylem, za którego reprezentatywny przykład można by uznać  niniejsze zdanie. W świetle powyższej konstatacji nasuwa się istotne zagadnienie w postaci pytania o to, jaka może być  przyczyna występowania tego rodzaju powszechnej  praktyki.

Albo mówiąc po ludzku: dlaczego tak jest? Dlaczego, gdy piszemy dla innych prawników, ale poza sądem, to nie robimy tego tak jak wyżej, tylko normalnie? Odpowiedź jest prosta: bo inaczej nikt by tego nie przeczytał. A dlaczego by nie przeczytał? Ano dlatego, że czytanie tekstu napisanego takim stylem męczy i nudzi. Trudno w nim odnaleźć myśl autora. I trudno za nią podążać wśród meandrów kolejnych zdań wielokrotnie złożonych, pełnych napuszonego słownictwa (im rzadziej używane w normalnej rozmowie, tym lepsze – por. konstatacja!)  i utartych, szablonowych zwrotów. Jest jasne, że nikt (no, prawie nikt) z własnej woli nie będzie tego robił. I przynajmniej intuicyjnie wszyscy to wiemy. Dlatego właśnie na Linku piszemy inaczej. A nawet jak sami nie piszemy, to wybieramy do czytania tych, którzy piszą inaczej.

Czemu więc ciągle piszemy w taki hiperformalny, a w istocie nadęty i niepotrzebnie skomplikowany  sposób do sędziów?  Jasne, sędzia nie czyta pism procesowych dla rozrywki. To jego obowiązek zawodowy. Ale każdy się chyba zgodzi, że lepiej by było, gdyby zapoznając się z naszymi kluczowymi argumentami w sprawie  (a w gruncie rzeczy z jakimikolwiek argumentami), nie był jednak nadmiernie zmęczony i znudzony. A przecież sędziowie to, praktycznie rzecz biorąc, takie same istoty ludzkie, a przy tym prawnicy, jak my. Można więc właściwie w ciemno założyć, że czytanie tak napisanych tekstów nudzi ich i męczy tak samo jak nas (niech każdy sobie teraz  przypomni swoje emocje przy lekturze ostatniego pisma przeciwnika procesowego). Bo czemu miałoby być inaczej?

Ktoś mógłby zauważyć, że sędziowie w takim samym stylu piszą uzasadnienia wyroków, więc widocznie muszą go lubić. Ale to nie tak. To, co umiemy napisać, a to co lubimy czytać, to dwie różne rzeczy. Sędziowie są tak samo przyzwyczajeni do pisania uzasadnień w takim stylu, jak my do pisania tak pism procesowych. A gdy się przez X lat, przez X godzin dziennie każdego dnia pracy na przemian czyta i pisze takie teksty, to ten styl wchodzi w krew. W określonym kontekście –  pisania uzasadnienia czy pisma  – staje się naturalnym odruchem, i łatwiej jest napisać tekst w taki sposób, niż normalnie. Mogą o tym zaświadczyć ci wszyscy spośród nas, którzy podjęli walkę (właśnie, walkę!), by zacząć pisać prościej i bardziej bezpośrednio. To wszystko jednak nie znaczy, że gdy sędzia dostanie takie bardziej bezpośrednie pismo, to go nie doceni, czy wręcz się oburzy.

Wydaje się, że poza inercją to jest właśnie główna przyczyna utrzymywania się nieznośnie formalnego stylu pisania pism procesowych. Boimy się, że gdy napiszemy nie dość formalnie, to sędzia poczuje się obrażony, a w najlepszym przypadku uzna, że brak nam obycia i profesjonalizmu. Te obawy, tkwiące w naszych głowach, nie znajdują jednak potwierdzenia w świecie rzeczywistym. Czy ktoś z Was, Szanowni Czytelnicy, spotkał się kiedykolwiek z uzasadnieniem wyroku, w którym sąd skrytykowałby stronę (pełnomocnika) za zbyt zbyt nieformalny język? Ja się nie spotkałem. A z krytyką zbyt długich i zawiłych wywodów – i owszem.

Sędziowie są ludźmi i jak wszyscy ludzie chcą swoją pracę “zrobić, ale się nie narobić”. Ich praca polega m.in. na zrozumieniu, o co chodzi w danej sprawie i czego chcą jej strony. Bo tylko wtedy można rozsądnie spróbować ją rozstrzygnąć. Pomocą w tym zakresie mogą dla nich być – albo nie – nasze pisma procesowe. Jeśli zaczniemy  je pisać tak, żeby były, to mamy szansę doprowadzić nie tylko do tego, że sędziowie będą nas lepiej rozumieć (a to przecież fundament perswazji), ale i do tego, że pomyślą o nas z sympatią (a to już nie fundament, tylko prawie cały gmach).  I będzie tak nawet wtedy, a właściwie – właśnie wtedy, gdy nie będziemy wskazywali, że „należy wskazać”, gdy nasza sprawa nie będzie “przedmiotowa”, a wnioski “niniejsze”.  Jest to więc sytuacja win-win: trochę empatii z naszej strony dla sędziowskiego czytelnika, a w efekcie i jego  praca stanie się trochę łatwiejsza i mniej męcząca, i my zyskamy przewagę konkurencyjną nad przeciwnikami.

Zważywszy na powyższe, wnoszę jak w pierwszej części tytułu niniejszego artykułu.

Napisany przez

Maciej Rzepka

Opublikowany

Pexels Pixabay 51159

Zostaw pierwszy komentarz